Po 3 latach mogę powiedzieć - warto !
- Napisała Ada Tomczak
Ta historia zacznie się od momentu ukończenia przeze mnie 17 roku życia. Wywodzę się z bardzo biednej rodziny, w domu nigdy się nie przelewało, lecz nawet to w moim odczuciu nie zamykało mojej drogi do realizacji tego, co sobie zamierzyłam.
A chciałam być prawnikiem. Miałam pasję, marzenia, głowę w chmurach, nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Zawsze powtarzałam sobie "sukces leży poza granicami ludzkiego komfortu" . Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo ta granica może być przekroczona.
W maju uciekłam z domu, znalazłam pracę i kontynuowałam liceum w weekendy. Zeszłam się z moim przyjacielem z dzieciństwa, który wyjechał z ojcem i mieszkał w Belgii. Czułam, że świat należy do mnie. Niestety po roku ciągnięcia życia w ten sposób zdałam sobie sprawę, że tak się żyć nie da. Praca, szkoła, matura, prawo jazdy i ciągle problemy rodzinne. Chciałam pomóc każdemu, sama czując się jak martwy piksel w świecie blasku i kolorów. Nie mogłam odnaleźć w sobie innego sensu, niż niesienie dobra w inną stronę, nawet kosztem siebie.
W pracy przestało się układać. Pracowałam jako kelnerka po 12h, a i czasami 19h dziennie. Zostałam szefową sali, lecz to był tylko tytuł - wiązał się on z natłokiem obowiązków i charytatywnymi godzinami. Szkołę średnią ukończyłam byle jak, pełna bólu, rozpaczy. Zaciskałam zęby i szłam przed siebie. Maturę oblałam, prawo jazdy też. Wszystko przestało się układać, mieszkałam w pokoju w totalnej patologii. Imprezy - wciąż piłam, by utopić smutki i zadry rodzinne. Mój chłopak bardzo mnie wspierał i próbował pomóc. Po skończonej 19-stce postanowił wrócić do Polski, by mnie wesprzeć w mojej agonii. Niestety nie układało nam się jeśli chodziło o finanse - on nigdy nie wiedział jak wygląda życie w Polsce. W Belgii było 3 razy łatwiejsze, tańsze, mniej skomplikowane. Zderzenie z Polską rzeczywistością było okrutne. Tęsknił za przyjaciółmi, realiami.
01.07.2016 - podjęłam decyzję by wyjechać do Belgii, by tu znaleźć swoje miejsce. To był czas, by zacząć wszystko od początku.
Znalazłam nam ogłoszenie i spróbowaliśmy. Spaliliśmy wszystkie mosty za sobą w Polsce i nie było juz szansy powrotu. 18.07 - dzień przed wyjazdem okazało się, że nie będzie żadnego busa, pracy - niczego. Zostaliśmy oszukani. Mimo wszystko poprosiłam Adriana byśmy pojechali w ciemno. Znał język, jakoś to będzie, miał tam przecież ojca. Ale on odmówił nam pomocy. Myśleliśmy „damy radę”. Dopiero po czasie zrozumiałam, że mieliśmy więcej szczęścia, niż rozumu.
Wyjechaliśmy 19.07.2016. Wzięłam 2.000 zł kredytu, by móc jakoś przeżyć pierwsze dni i znaleźć pracę. To było zaledwie 500 Euro. Cały dobytek z Polski oddaliśmy, więc przyjechaliśmy tu mając zaledwie 2 walizki. Pierwsze kilka dni spędziliśmy w hostelu, kolejne 4 u znajomego, ale nie mogliśmy tam długo zostać. Kilka nocy w parku. Wreszcie zebrałam się na odwagę i napisałam ogłoszenie. Chcieliśmy tylko pracy, by przeżyć - na resztę sami sobie zapracujemy. Taki był plan. Ludzie pisali, że dadzą nam pieniądze, ale nie o to nam chodziło. Niektórzy nas pokierowali. Jeden zabrał nas do siebie, choć tylko na 2 tygodnie i tak zaczęła się nasza historia w Antwerpii. Długo by opisywać, ale był to czas, kiedy byliśmy zdani na łaskę i niełaskę różnych ludzi - tych wspaniałych, ale też mniej wspaniałych. Mieszkaliśmy w różnych domach, praca raz była, raz nie. Szukaliśmy pracy w Antwerpii, ale i w innych miastach. Schudłam 16 kg... Przez kilka miesięcy głodowaliśmy - makaron z olejem i cebulą to było nasze codzienne menu. O ile była cebula, bo czasem to sam suchy makaron… Tylko wtajemniczeni wiedzieli, co się u nas dzieje. Pracowałam w różnych miejscach takich jak bar na czerwonej ulicy w Antwerpii - z dragami i bronią. Jako opiekunka dziecięca, jako osoba do sprzątania. Miałam dość, bo często byłam niewolnicą w domach osób, które nam „pomogły”, bo za ta pomoc przyszło nam nie raz dużo zapłacić.
8 maja 2016 przeżyłam ogromne załamanie nerwowe. To był ciężki czas...
Po roku horroru, gdy byłam przekonana, że ten dramat się nigdy nie skończy, dostałam pracę na fabryce. Kontrakt, a więc stała wypłata i … pierwsze wielkie pieniądze! (wcześniej 300e miesięcznie to było wszystko).
Wyciągnęłam mojego narzeczonego z budowy, a to, co tam przeżył, to też było nie lada wyzwaniem - pieniądze niewypłacane, albo wypłacane, ale po terminie, przestoje bez wynagrodzenia.
Zaczęliśmy żyć dobrze. Normalnie. To spadło tak niespodziewanie.
Dziś wynajmujemy mieszkanie, mamy stałe kontrakty, całe wyposażenie mieszkania jest nowe, kupione za nasze pieniądze, a to zasługa 3 miesięcy pracy razem! Uczę się języka i chcę tu pójść na studia - nie! IDĘ TU NA STUDIA! Chcę zrealizować swoje marzenia ! Wysyłam konspekt projektu biznes planu do Unii w prośbie o dofinansowanie NASZEJ restauracji, którą chcemy tu otworzyć. I po trzech latach mogę w końcu powiedzieć, że WARTO WALCZYĆ O MARZENIA!! Miałam załamania, próby samobójcze, ale był ze mną Adi i on to wszystko również przeżył. Ale się nie poddaliśmy. Za rok planujemy ślub.
Warto walczyć o siebie, bo los podsyła nam drogowskazy na życiowych zakrętach. Wcześniej widziałam ciemność, dziś słońce oświetla mi cały świat!
I tego też Wam życzę !
Daria
*****
PS. Przedsiębiorcze, zaradne, ambitne kobiety zapraszam do grup: "Polki sobie radzą, społeczność przedsiębiorczych emigrantek" . Grupy dla kobiet z całego świata, które nie czekają, tylko biorą sprawy w swoje ręce - uczą się, rozwijają, zakładają biznesy. Wspieramy się, motywujemy i inspirujemy nawzajem. Warto !
Znajdziesz mnie również na Instagramie i LinkedIn
A jeśli spodobał Ci się ten artykuł - udostępnij ! Dziękuję ! <3
POZOSTAŃMY W KONTAKCIE !

Ada Tomczak
Ten blog powstał ponieważ uważam, że nigdy nie jest za późno na zmiany. Ja przewróciłam swoje życie do góry nogami. Wiem, co to brak sił, by podnieść się z łóżka. Ale wiem również, że wszystko co złe też się kiedyś kończy. Codziennie ryzykuję, działam, podejmuję wyzwania, by moje życie było takie, jak chcę: zdrowe, aktywne, szczęśliwe. Ty również możesz to zrobić.
[ Czytaj dalej... ]